Jambo!*
Jak zwykle okres świąteczno-noworoczny spędzaliśmy na wyjeździe - to już taka nasza mała tradycja :)
Tym razem jednak padło na Afrykę, a konkretnie na Kenię. Mieliśmy kilka różnych propozycji wyjazdów w różne miejsca, ale zdecydowaliśmy się na Kenię w dużej mierze z tego powodu, że to jedyny egzotyczny kierunek bezpośrednio z Wrocławia.
Po zeszłorocznych dobrych doświadczeniach z biurem podróży, znów zdecydowaliśmy się na taką formę wypoczynku. Trochę nie wiedzieliśmy czego się spodziewać, jak to wszystko zorganizować i doszliśmy do wniosku, ze najbezpieczniej jednak będzie wybrać się na wyjazd zorganizowany. Poza tym chcieliśmy też trochę odpocząć, więc doszliśmy do wniosku, ze najbardziej optymalny wariant to będzie 7 dni na objazdówce i 7 dni na wypoczynku.
Może pamiętacie, jak pisałam, że podczas wycieczki do Tajlandii, tylko wypoczynek nam się średnio udał, bo nie było już dobrego wyboru, jak kupowaliśmy na ostatnia chwilę? No więc tym razem kupiliśmy wyjazd z ponad 2 miesięcznym wyprzedzeniem, więc w hotelach mogliśmy przebierać do woli.
Wycieczka była dobrze zorganizowana, byliśmy małą grupą, dwa busiki po 6 osób w każdym, do tego pilot (jeden na dwa busy, co przystanek lub dwa zmieniał busa), no i oczywiście kierowcy, ale to osobna historia ;)
Ekipa była bardzo fajna, zgrana, więc wszystko szło zgodnie z planem, rozkładem i do tego w świetnej atmosferze.
W ciągu 7 dni objazdówki pokonaliśmy blisko 2.500 km, z czego ok. 2.000 po kenijskich drogach, co już jest przygodą samą w sobie! Pozostałe 500 km kenijskimi liniami lotniczymi Jambojet (co też uważane jest przez niektórych za przygodę ;D). Byliśmy w 4 z 56 parków narodowych i rezerwatów w Kenii, spotkaliśmy 4 zwierzęta z wielkiej piątki afrykańskiej, widzieliśmy ośnieżony szczyt Kilimandżaro, zwiedzaliśmy dom Karen Brixten i spędziliśmy cudowny czas. Oczywiście nie była to zupełna sielanka, pobudki codziennie pomiędzy 4.30 a 6.00 rano, tłuczenie się w busie po kilkaset kilometrów dziennie, a drogi w Kenii pozostawiają wiele do życzenia, ale zachowanie kierowców na tych drogach - jeszcze więcej. Nasz bus co najmniej 2 razy w niezrozumiały dla mnie sposób uniknął wywrotki, do dziś głowię się jak, bo już oczami wyobraźni widziałam jak się przewracamy na bok, w ostateczności zakopujemy w błocie po pas! W drugim busie mieli mniej szczęścia: raz się błocie zakopali, a kilka godzien później brali udział w stłuczce.
Ale Hakuna Matata* - to Kenia po prostu ;)
Kenia bardzo mi się spodobała. W przeciwieństwie do Bali nie nastawiałam się, że będzie cudownie, ślicznie i czysto i dzięki temu zostałam pozytywnie zaskoczona. A co zaskoczyło mnie najbardziej?
1. Kenia jest bardzo zielona. Byłam w szoku. Fakt, że byliśmy w końcówce pory deszczowej, ale na żadnym oglądanym przeze mnie filmie przyrodniczym nie widziałam tak bujnej, soczystej i żywozielonej roślinności. Sawanna zawsze kojarzyła mi się z odcieniami żółci, a tam było zupełnie zielono.
2. Małe zaśmiecenie. Po tym Bali, gdzie śmieci w ilościach hurtowych były dosłownie wszędzie, w Kenii owszem było brudno, były śmieci, ale tylko przy wioskach, bazarach, miejscach, gdzie żyją i funkcjonują ludzie, wokół domostw i straganów, a wyglądało to tak, jakby mieszkańcom nie przeszkadzało co ich otacza. Ale poza terenami zamieszkałymi, przy drogach, przy autostradach było naprawdę czysto i co więcej widać było ludzi, którzy te śmieci sprzątają! Poza tym w Kenii nie ma plastikowych toreb, reklamówek, jednorazówek i woreczków. Jest bezwzględny zakaz nie tylko sprzedaży, ale i używania. Za używanie plastikowych reklamówek grożą wysokie kary do kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Dotyczy to również turystów.
3. Oprócz zieleni Kenia jest kolorowa i widać, że jej mieszkańcy lubią kolory. Domy - najczęściej biedne, rozwalające się, nieotynkowane, często malowane są na kolorowo. Podobno duże firmy często dają właścicielom lub użytkownikom budynków farby i szablony, a oni malują ściany frontowe swoich domów lub biznesów i domalowują logo firmy, która dała farby. Do tego Kenijczycy ubierają się bardzo kolorowo. Czerwienie, żółcie, błękity, fiolety, róże, zielenie - wszystkie barwy jakie przyjdą do głowy, można spotkać w sposobie ubierania mieszkańców tego afrykańskiego państwa. I nie są to wyblakłe kolory, przeciwnie, są żywe i wyglądają jak nowe.
Tyle tytułem wstępu. Mam nadzieję, że zachęciłam Was do czytania kolejnej relacji ;)
cdn...
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
*jambo - powitanie w języku suahili coś podobnego do "jak się masz?"
* hakuna matata - nie ma problemu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz