Droga z Kintamiani w dużej części wiła się przez las. Podczas samochodowej wspinaczki zatrzymaliśmy się jeszcze w punkcie widokowym, żeby spojrzeć z góry na jezioro i wulkan Batur i pojechaliśmy dalej.
Pierwszym punktem,
który planowaliśmy zwiedzić w tym dniu była miejscowość Besakih, a właściwie
nie tyle miejscowość, co znajdująca się w niej świątynia. To nie jest zwykła
świątynia – Pura Besakih nazywana jest „Świątynią Świątyń” lub „Świątynią Matką”
i jest uważana za najważniejszą z balijskich świątyń.
Jest to w sumie
kompleks świątynny składający się z 22 świątyń i ponad 200 budowli, położonych
na tarasach i połączonych schodami i wąskimi uliczkami. Początki tego hinduistycznego
miejsca kultu datuje się na VIII wiek, wtedy na zboczu góry (a właściwie
wulkanu) Agung powstała górska świątynia tarasowa Pura Besakith.
Dojechaliśmy na parking – duży, wielopoziomowy, przestronny z miejscem dla samochodów i autokarów, po drodze do budynku kasy jest oczywiście pełno stoisk z ubraniami, pamiątkami i innymi drobiazgami. Bilet wstępu dla osoby dorosłej kosztuje 60.000 IDR (ok. 16 zł), a w cenę wliczone jest też wypożyczenie saronga. Oczywiście „przewodnicy” też są na miejscu i twierdzą, że świątynię można zwiedzać tylko z nimi, tylko my poszliśmy trochę inną stroną, nie wpadliśmy w ich „szpony” i okazało się, że żaden przewodnik nie jest nam tam do niczego potrzebny.
Świątynia
faktycznie jest duża, przestronna i tak naprawdę można oglądać ją tylko z
zewnątrz.
Na Bali w ciągu roku w świątyni obchodzi się około 70 świąt, opartych na tradycyjnym 210-dniowym kalendarzu balijskim. No i oczywiście wtedy też było święto i na terenie kompleksu można było zobaczyć wielu Balijczyków w odświętnych strojach modlących się do swoich bogów. W Pura Baesakih nawet Balijczycy nie mają dostępu do wszystkich świątyń w kompleksie, bo część z nich to prywatne świątynie należące do konkretnych rodów, tam czasami nawet z zewnątrz nie można zajrzeć.
W 1963 roku podczas do tej pory największej odnotowanej erupcji wulkanu Agung, podczas której zginęło ponad 12 tys. osób, strumienie lawy całkowicie ominęły świątynię.
Obiekt wpisany
jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESO od 1995 roku.
Świątynie jest
ładna i zadbana, tętni życiem, ale zachwytu we mnie nie wzbudziła. Może przez
pogodę – bo od momentu naszego przyjazdu Besakith niebo było wręcz ołowiane i ciężkie
gęste chmury wisiały nad głowami.
Na szczęście udało nam się dotrzeć na sucho do samochodu, ale jak tylko ruszyliśmy to się nieźle rozpadało.
Naszym kolejnym celem była Pura Penataran Agung Lempuyang i przez te 40 km (blisko 1,5 godziny jazdy) prawie cały czas padało.
To prawie odnosi
się do jednej krótkiej przerwy, w czasie której zatrzymaliśmy się w przydrożnym
warungu na kawę z widokiem.
Na parking świątyni Penataran Agung Lempuyang dotarliśmy w strugach deszczu ok. 15.00. Zastanawialiśmy się czy zaczekać, czy sobie odpuścić i podeszła do nas osoba z obsługi parkingu i poinformowała nas, że na górze, w świątyni jest obecnie nabożeństwo i turystów nie wpuszczają i dopiero za godzinę się kończy i wtedy można tam wejść.
Do naszego
następnego hotelu mieliśmy tylko 10 km, więc doszliśmy do wniosku, że najpierw
tam pojedziemy, rozpakujemy się, trochę ogarniemy i pojedziemy do świątyni, bo i
tak jest czynna do 19.00.
Gdy dotarliśmy do
naszej nowej miejscówki AlamGangga Villas i opowiedzieliśmy pani w recepcji o
swych planach poradziła nam , żebyśmy sobie świątynie odpuścili w tym dniu, bo
na pewno będzie wielu turystów i lepiej pojechać następnego dnia rano, tak koło
5.00 (!!!) i wrócić na śniadanie. A w tym dniu, jak przestanie padać, to lepiej
udać się do oddalonego o jakieś 300 metrów Tirta Gangga.
Postanowiliśmy posłuchać,
w końcu wie lepiej, a my po prostu zmienimy kolejność zwiedzania. Najpierw
jednak rozgościliśmy się w nowym miejscu, a było równie ładne jak poprzednie –
co jak co noclegi na tym wyjedzie wybieraliśmy naprawdę świetne.
Gdy w końcu przestało padać poszliśmy do Tirta Gangga. Tak naprawdę do Pałac Wodny w Tirta Gangga. Jest to ponad hektarowy park z licznymi basenami, oczkami wodnymi, fontannami i posągami ludzi, zwierząt i demonów. Kompleks został zbudowany 1946 roku przez ostatniego króla Karangsem i był miejscem wypoczynku dla rodziny królewskiej. Nazwa zawiązuje do świętej rzeki Ganges w Indiach. Niestety podczas wybuchu wulkanu Agung w 1963 roku pałac został całkowicie zniszczony, pozostały tylko ogrody, które odrestaurowano.
Miejsce robi
niesamowite wrażenie; jest czystko, kolorowo, zadbanie. Większość basenów to
baseny ozdobne, w których pływają duże karpie Koi, ale można pospacerować po
ścieżkach prowadzących po wodzie.
Jest też jeden basen kąpielowy, duży 50 metrowy z czyściuteńką wodą, tylko trochę rozwalającym się dnem 😉, do którego wstęp jest płatny oddzielnie 20.000 IDR (ok. 5 zł). Oczywiście nie mogliśmy się oprzeć taki atrakcji i skorzystaliśmy. Idąc tam wiedzieliśmy, że jest taka możliwość, więc wzięliśmy ze sobą stroje kąpielowe, okulary do pływania i ręczniki.
Całość polecam,
warto odwiedzić to miejsce, jedno z miejsc, które najbardziej podobało mi się
na Bali. Spędziliśmy tam blisko 3 godziny i musieliśmy wychodzić, bo już
zamykali.
Tego wieczora poszliśmy wcześniej spać, bo rano pobudka. Przed nami był najbardziej Instagramowy dzień tego wyjazdu, chociaż wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy 😉
awokado w zupie ? ciekawe :)
OdpowiedzUsuńTrochę mi się wydaje, że jakby nie ta pora deszczowa i wiecznie wisząca nad Wami chmura to niektóre miejsca mogły spodobać się bardziej.
No i znów przewodnicy ... taaaaa
No i całkiem nieźle smakowało :)
UsuńMyślę, że te chmury miały trochę wpływ, ale nie aż taki. Większy wpływ na odbiór mieli wszędobylscy przewodnicy i śmieci i brud.
To ostatnie zdanie sprawia, że zaczynam się ekscytować na myśl o kolejnym odcinku - już zacieram ręce :) Ciekawa jestem, co w nim zobaczymy :)
OdpowiedzUsuńT.
Obyś się nie zawiodła Taito ;)
Usuń