W naszym nowym hotelu Puri Santrian w Sanur spędziliśmy najwięcej czasu, aż 4 noce.
Nasz apartament
miał 60 m2, był przestronny czysty, była i wanna i prysznic, a
widok z balonu wychodził na ogród.
Teren hotelu jest bardzo rozległy, znajduje się kilka basenów, bary, restauracje, centrum SPA i wiele innych atrakcji wśród drzew i egzotycznej roślinności. Obiekt położony jest przy samej plaży, na której są leżaki i restauracja należące do hotelu. Taka odrobina luksusu 😉
Wykorzystaliśmy to miejsce w dużej mierze na odpoczynek – bieganie (przy plaży jest kilku kilometrowa ścieżka), pływanie zarówno w basenach, jak i w morzu, plażowanie i relaks. No oczywiście nie przez cały pobyt, ale w końcu nie samym zwiedzaniem i oglądaniem człowiek żyje. Spędziliśmy trochę czasu na plaży, która nie tonęła w śmieciach, była czysta, zadbana, jak zresztą większość plaż na Sanur. I to chyba było jedyne miejsce, gdzie były ładne plaże, ale to zasługa wybudowanych przy wybrzeżu hoteli.
Pospacerowaliśmy też po Sanur – jest to najstarsza turystyczna miejscowość na południowo – wschodnim Bali, pierwsze luksusowe hotele zaczęto tam budować w latach 60-tych XX wieku. W 1966 został oddany do użytku najwyższy hotel na wyspie 5-cio gwiazdkowy InterContinental Hotel– ma 10 pięter. Kilka lat później wprowadzono prawo zabraniające budowy budynków wyższych niż 15m, które obowiązuje do dziś i tak ten budynek sprzed blisko 60 lat nadal pozostaje najwyższym hotelem na wyspie. Pozostałe hotele i obiekty turystyczne to przede wszystkim niskie obiekty, najczęściej domki z kilkoma apartamentami.
Samo miasteczko Sanur
nie ma wiele do zaoferowania – stragany, sklepy, restauracje, bary, lodziarnie,
czyli typowa nadmorska miejscowość. Dzięki temu, że dzień po przyjeździe do
Sanur zrobiliśmy sobie taki luźny dzień, mogliśmy tu zaopatrzyć się prezenty,
pamiątki i przysmaki, które przywieźliśmy ze sobą. Szczerze mówiąc to z miasteczka
mam tylko jedno zdjęcie, wiec sami widzicie, ze nic mnie nie zainteresowało.
Następnego dnia
wybraliśmy się na wycieczkę, o której jeszcze będzie, a kolejnego postanowiliśmy
wreszcie pojechać do Ubud. Nie udało nam
się to jednak, bo korki do miasta były wręcz zatrważające (a to jeszcze przed
sezonem). Zdecydowaliśmy się zmieć plan i wybraliśmy wodospad Tegenungan. Wstęp
na do obiektu kosztował 20.000 IDR od osoby (ok 5 zł), na szczęście nie było
mowy o obowiązkowych przewodnikach 😉
Sam wodospad bardzo
ładny, ale było dość sporo osób i jakoś tak kompletnie nie „wołał” mnie, żebym się
wykąpała. Pochodziliśmy, zrobiliśmy kilka zdjęć, przeszliśmy na drugą stronę,
ale okazało się, że jest kolejna kasa, jak chce się zobaczyć wodospad z góry…
Niedaleko wodospadu jest też jedyny na Bali szklany most długi na 480 m metrów i wysoki na 288 metrów. Wstęp na niego kosztuje 250.000 IDR (ok 67 zł). Pisałam tu o szklanym moście w Tajlandii przy granicy z Birmą. Pamiętacie ile kosztował? Ok. 5,50 zł! Na Bali się nie zdecydowaliśmy 😉
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze w Duta Orchid Garden na wschodnich przedmieściach Denpasar. Szczerze mówiąc, jeszcze jak byliśmy w Denpasar, myślałam, żeby się tam udać, ale było trochę za daleko.
Miejsce bardzo
fajne, zadbane, nie jest duże i nie „zwala z nóg”, ale spędziliśmy tu uroczy
czas dzięki botaniczce, pracownicy ogrodu, która oprowadziła nas po całym
ogrodzie, opowiedziała nie tylko o roślinach, ale i o sobie i codziennym życiu
na Bali, o Balijczykach i wszystkich
blaskach i cieniach życia na tej indonezyjskiej wyspie.
W ogrodzie byliśmy sami, nie było innych turystów, a pani świetnie mówiła po angielsku i chętnie odpowiadała na nasze pytania. To był bardzo fajnie spędzony czas zakończony jaśminową herbatą z lodem.
Tego dnia mnie czekała
na mnie jeszcze niespodzianka – moja balijska zachcianka, a zarazem urodzinowy
prezent – wizyta w balijskim SPA, ale nie tylko masaż (z tego korzystaliśmy częściej),
ale przede wszystkim kąpiel w płatkach kwiatów.
A jak się pani dowiedziała, że dzień wcześniej miałam urodziny, to był i torcik, i dmuchanie świeczki i jaśminowa herbata 😊
cdn…
Jak romantycznie: sami w tym ogrodzie, jak Adam z Ewą ;) O tak, ludzie potrafią dodać uroku danej atrakcji. W swoim podróżniczym życiu miałam takie przypadki, kiedy samo miejsce mnie nie urzekło, za to jakiś człowiek/przewodnik już tak. I później bardzo sympatycznie wspominało się taką atrakcję. To też działa w drugą stronę ;) Czasami miejsce piękne, ale ludzie dają do wiwatu, nie są przyjaźni i mili, przez co turysta nie ma już ochoty tam wracać.
OdpowiedzUsuńTu chyba mieli specjalnych ludzi do czyszczenia plaży, bo na jednym ze zdjęć widać mężczyznę z grabkami :) Szkoda, że nie jest to bardziej powszechna praktyka.
Opowiadaj, jak wrażenia po kąpieli w płatkach róż (nie wiem, czy bym chciała, wydaje mi się, że drażniłyby mnie te poprzylepiane płatki do skóry) i jak smakowało ciasto (wygląda apetycznie!)?
Piękna i bujna roślinność, szczególnie te orchidee takie imponujące i kolorowe.
I znowu się uśmiałam, aż mnie zabolał naderwany bok ;) Tym razem najbardziej rozbawiła mnie tabliczka 1+1=3 :)))
No nie sam na sam, bo jeszcze pani przewodniczka była z nami ;) Ale to fakt ludzie potrafią dodać uroku miejscu.
UsuńTak mieli - to pracownicy hotelu, bo to plaża przy hotelu była. Na publicznych nie ma takich pracowników, a ludziom nawet przy swoich biznesach jakoś na porządku nie zależy.
Kąpiel w płatkach kwiatów - piękne doświadczenie, delikatny zapach, ciepłą woda i pół godziny relaksu, a potem masaż. Ciasto to właściwie mus czekoladowy - było pysznie ;)
Cieszę się, że sprawiam Ci tyle radości, chociaż naderwanego boku nie zazdroszczę :)