Kiedy pani w recepcji powiedziała nam, że do świątyni Penataran Agung Lempuyang mamy pojechać o 5.00 rano byłam trochę zaskoczona, Świątynię otwierają o 6.00, a mieliśmy do niej tylko 10 km, więc po co tak wcześnie?
Posłuchaliśmy
jednak i chwilkę po 5.00 wyjechaliśmy z hotelu. Po drodze mijaliśmy już nieźle
rozkręcone bazary, momentami ciężko było przejechać.
Gdy dojechaliśmy na parking (ten sam co dzień wcześniej) samochodów już trochę stało. Okazało się, że na górę do świątyni najlepiej/najszybciej dotrzeć busem, koszt w dwie strony za osobę jedyne 20.000 IDR (5 zł). Kupiliśmy bilety i pojechaliśmy. Gdy wysiedliśmy, wybraliśmy sobie z dużego kosza jakieś sarongi i dopiero po dłużej chwili zauważyliśmy, że ktoś rozdaje jakieś numerki. Okazało się, że to numerki do kasy i o godzinie 5.49 mieliśmy numer 25,
a już 10 minut później po
zapłaceniu 70.000 od osoby (ok. 18 zł) mieliśmy bilety i kolejny numerek, tym
razem 24 i mogliśmy spokojnie ruszyć do świątyni.
Pura Lempuyang to
hinduistyczna świątynia znajdująca się na zboczu góry Lempuyang. Jest to jedna
z najwyżej położonych świątyń na wyspie. A z czego jest znana? Przede wszystkim z Bramy Niebios, w której
ukazuje się wulkan Agung. Napisałam, ze się ukazuje, bo często go nie widać,
najlepsza widoczność jest albo wcześnie rano, albo wieczorem.
Ale nie w tym rzecz, zdjęcie w Bramie Niebios to taki „must have” podróżujących na Bali. Wyobraźcie sobie, że w kolejce do zdjęcia w tym miejscu czeka się nawet 3-4 godziny!
Ten drugi numer,
który dostaliśmy wraz z biletem był numerem w kolejce do zdjęcia!
Gdy weszliśmy na
teren świątyni to zrobiliśmy zdjęcie tej bramy, a nawet zdjęcia w tej bramie,
ale po kilku minutach przyszło dwóch panów, którzy wywoływali po numerze, dawało im się telefon i każdemu pstrykali po kilka ujęć. A że do obiektywu przystawiali płytkę
Czyż nie jest to zdjęcie wprost na Instagram? ;)
I wszystko byłoby fajnie, tylko jakbym miała czekać na zdjęcie 2, 3 czy 4 godziny w tym miejscu to chyba bym się zanudziła, bo tak naprawdę to co może zobaczyć turysta da się obejść w 10-15 minut i to ze zdjęciami. Do środka świątyni mogą wejść tylko wierni, a turyści tylko siedzą i kibicują modelom w bramie.
I wszystko byłoby fajnie, tylko jakbym miała czekać na zdjęcie 2, 3 czy 4 godziny w tym miejscu to chyba bym się zanudziła, bo tak naprawdę to co może zobaczyć turysta da się obejść w 10-15 minut i to ze zdjęciami. Do środka świątyni mogą wejść tylko wierni, a turyści tylko siedzą i kibicują modelom w bramie.
Na naszą kolej
czekaliśmy jakieś 30 minut, i to było wszystko co mogłabym wytrzymać!
Zdjęcia typowo
Instagramowe, a miejsce przereklamowane i jeśli ktoś zdjęcia takiego nie
potrzebuje, może sobie spokojnie tą miejscówkę odpuścić.
Zdjęcie w bramie było w cenie biletu, ale schodząc ze świątyni zauważyliśmy jeszcze kilka miejsc z widoczkami i huśtawkami, żeby zrobić zdjęcie prosto na Insta, oczywiście dodatkowo płatne.
Chwilę po 7-mej
byliśmy już w hotelu, szybki basen, śniadanie i dalej w drogę.
Jedną z moich
zachcianek na Bali była huśtawka, popularny Swing. Na Bali huśtawki, gniazda,
ławeczki i tarasy do pozowania powstają jak przysłowiowe grzyby po deszczu,
samych spektakularnych huśtawek jest co najmniej 18, a innych mniejszych
obiektów to chyba nikt nie zliczył. Czas oczekiwania na pohuśtanie się, podobnie
jak w świątyni, którą opisałam wyżej, nawet 3 godziny. Za kilka minut pobytu na
huśtawce trzeba zapłacić od 250.000 IDR do nawet 600.000 IDR (65-150 zł) plus
do tego, żeby ładnie wyglądać na zdjęciach, przydałaby się sukienka.
Wypożyczenie takiej to kolejne 50-60 zł. Ależ czego się nie robi dla pięknych
zdjęć na Insta? 😉
Postanowiłam, że
jechać specjalnie na huśtawkę, stać w kolejce nie wiadomo ile i jeszcze płacić
200 zł za 10 minut radochy to nie będę! Chyba, ze się trafi jakaś okazja.
No i trafiła się
sama…
Po jakiejś godzinie jazdy wśród urozmaiconego ruchu drogowego,
Ludzi ani
samochodów w okolicy zbyt wielu nie było, więc postanowiliśmy podejść i
zapytać. Poszliśmy na miejsce, huśtawka jest, nawet dwie, ale ani żywego ducha.
Pokręciliśmy się po okolicy, próbowaliśmy się kogoś zapytać, nikt po angielsku nie mówił… Ale znaleźliśmy numer telefonu i napisaliśmy na WhatsApp’ie. Nikt nie odpowiedział. Ruszyliśmy więc dalej, ale po kilku minutach przyszła odpowiedź. Okazało się, że pracownik miał być, ale nie pojawił się i jak zawrócimy, to dostaniemy dobrą zniżkę na huśtawkę. No i cóż było robić – okazja sama „pchała się w ręce” trzeba skorzystać. Na huśtawkach byliśmy sami, spędziliśmy koło godziny, oboje pohuśtaliśmy się na dużej huśtawce, do tego ja mam jeszcze sesję na małej i jeszcze zostaliśmy poczęstowani kawą. A i do wyboru miałam tyle sukienek ile chciałam, a wszystko za jedyne 250.000 IDR (65 zł) za całość (godzinny pobyt bez kolejki, dwie osoby, dwie huśtawki, dwie sukienki).
Zabawa na takich huśtawkach jest bezpieczna, bo mimo, że wygląda romantycznie i uroczo, to tak naprawdę, trzeba zapiąć się w uprząż i dopina się dwie grube liny, które uniemożliwiają jakiekolwiek wypadki.
Nawet w gnieździe musiałam być przypięta. Tak, ze pod względem bezpieczeństwa nie ma się czego obawiać. A sukienki? To raczej wdzianko z długim i szerokim trenem, żeby ładnie wyglądało na zdjęciu 😊 Ale czyż nie warto?;)
Na koniec właściciel pokierował nas na uroczy wodospad, z pięknym widokiem, którego wcale nie mieliśmy w planie.
Z huśtawki na Wodospad Gembleng było ok. 5 km, więc niezbyt daleko, ale droga była wąska i kręta. Wstęp kosztował 10.000 IDR od osoby (2,50 zł). Trzeba było podejść trochę pod górkę, wodospad nie był spektakularny, ale za to można było się popluskać i widoki z tego miejsca też były piękne.
W tym dniu w planach mieliśmy jeszcze jedno miejsce.
Widziałam ten najbardziej Instagramowy
wodospad na wielu ulotkach czy profilach i zapragnęłam tam pojechać i mieć
fotkę! To miejsce to wodospad
Kanto Lampo – wodospad inny niż te, które dotychczas widziałam. Po pierwsze nie
znajduje się w górach tylko przy wiosce Gianyar, w dżungli na obrzeżach
miejscowości. Za wstęp trzeba zapłacić po 20.000 IDR (5,00 zł), a już za
bramą były toalety, przebieralnie i prysznice. Potem kilka minut zejścia po
schodach w dół i przed nami ukazuje się malowniczy, sezonowy wodospad z wodą rozbijająca
się o kamienie.
Zrobił na mnie wrażenie. Oczywiście skoro miejsce Instagramowe to i kolejka do zdjęć, ale nie zbyt duża, jakieś 7-8 osób. Dochodziła 16.00, największe tłumy są tu podobno miedzy 10.00 a 15.00.
No i przy wodospadzie oczywiście grupa lokalnych „fotografów”, którzy za drobną opłatą Twoim telefonem zrobią zdjęcie.
Zrobiliśmy kilka
zdjęć, pospacerowaliśmy po rzece i okolicznych ścieżkach i wróciliśmy do
samochodu.
Przed nami było jeszcze prawie 30 km jazdy.
To był nasz zdecydowanie najbardziej Instagramowy dzień, odwiedziliśmy aż 4 miejscówki, których nie powstydziliby się influenserzy.
cdn…
Uśmiałam się :) Przy okazji uświadomiłam sobie, że ja to się nie nadaję na żadną celebrytkę ani influenserkę, bo w życiu nie czekałabym tyle godzin tylko po to, by zrobić sobie jakieś szpanerskie ujęcie na social media :) O tempora, o mores! Ja już nie z tego pokolenia, które zabija się (czasami dosłownie) w dążeniu do jak najlepszej fotki na fejsbuczka (którego, swoją drogą, nie mam).
OdpowiedzUsuńNo i po raz kolejny oszukaliście system, udało Wam się pozyskać super zdjęcia bez stania w długaśnym ogonku - muszę przyznać, że jednak świetnie wyglądają takie ujęcia, super się prezentujesz na tych zdjęciach w tych zwiewnych szatach. Lady in red :))
Wodospad niesamowicie imponujący, rozległy, tabliczka o zakazie roznegliżowanych fotek mnie rozbawiła :)
Transport do świątyni wyjątkowo tani, aż się zdziwiłam, że nie potrzebowaliście w tym busie jakiegoś przewodnika ;) No i że tak samą, bez niego, wpuścili Cię na huśtawkę, to też nie rozumiem! ;)
Śniadanko bardzo europejskie, jadłabym, czego niestety nie mogę powiedzieć o innych tamtejszych potrawach, no ale ja z tych, którzy niespecjalnie zachwycają się "chińczykami", tak bardzo chętnie branymi tutaj na wynos.
Super przeżycie, pamiątka i odcinek :)
Ciesze się, ze się uśmiałaś :) Ja też się nie nadaję, choć uwierz mi całe Bali to impreza mocno Instagramowa. Widzieliśmy masę ludzi robiących sobie tak dziwne zdjęcia, w takich kreacjach, że widać, że typowo pod SMy. Dziewczyny potrafiły się na miejscu przebierać, a poza , nie jestem w stanie opisać ;) Ja jadę tam po pamiątkę, a social media są przy okazji, nigdy odwrotnie.
UsuńCzy oszukaliśmy? No nie wiem. Na pewno w kolejkach byśmy nie czekali, tak się wszystko dobrze poukładało :)
Ciesze się, że Ci się podobają moje zdjęcia, zarówno czerwony, jaki i żółty lubię. Była jeszcze biała, ale jakoś mi nie pasowało i fioletowa, ale to nie mój kolor.
Wodospad był super, cieszę się, ze tam dotarliśmy, warto było. A tabliczka mnie też rozbawiła stąd zdjęcie. Potem jeszcze w kilku miejscach były z podobną treścią.
no tanio, Pani, tanio, a z przewodnika to jeszcze tylko raz korzystaliśmy!
Praktycznie we wszystkich miejscach mogliśmy zjeść panecake, a czasem omlety, zawsze owoce do śniadania, ale ja lubię próbować nowe smaki i akurat jedzenie balijskie mi podeszło. To nie takie "chińczyki" jak jesz w Europie, tam jest naprawdę smacznie i świeżo. I wbrew pogłoską wcale nie jest bardzo pikantne, no chyba, że chcesz, to zawsze możesz podprawić, albo poprosić.
Przeżycie i pamiątka świetne, dzięki za miłe słowa. Już pomału zbliżam do końca balijskiej opowieści, jeszcze kilka odcinków ;)
Śmiech to zdrowie, zawsze mile widziany :)
UsuńMyślę, że w białym też mogłoby Ci być do twarzy, bo masz bardzo ciemne włosy i oprawę oczu, z chęcią bym Cię w nim zobaczyła, no ale przepadło ;) A fioletowego też raczej bym nie wybrała.
Fajnie poczytać o tym kierunku, nie sądzę, bym kiedykolwiek tam dotarła (prawdę powiedziawszy wolę podróżować po Europie, nie mam ciśnienia na takie egzotyczne podróże), ale jeszcze milej byłoby zobaczyć Irlandię Twoimi oczami :)
Obiecuję, że kiedyś będzie ;)
Usuń